Info

avatar Jestem MateM z miasta Dębica/ Darmstadt (Hesja). Od 2008 roku na rowerze przejechałem: 106160.34 w tym 14996.20 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.04 km/h
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Lista setek

Mapa przejechanych dróg- aktualizacja 2022








button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 140 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 120 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 138 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 143 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 206.7 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 124.6 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 173 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 154 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 135 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 141 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 99 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 138 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 164 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 201 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 166 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 148 km button stats bikestats.pl Najdłuższa wycieczka: 104 km

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy MateM.bikestats.pl

Archiwum bloga

skype downloadLicznik wizyt na stronę
Flag Counter
Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:13429.95 km (w terenie 1291.25 km; 9.61%)
Czas w ruchu:626:03
Średnia prędkość:19.89 km/h
Maksymalna prędkość:70.00 km/h
Suma podjazdów:88349 m
Maks. tętno maksymalne:187 (101 %)
Maks. tętno średnie:148 (77 %)
Suma kalorii:298018 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:119.91 km i 6h 01m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
112.70 km 24.70 km teren
06:57 h 16.22 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:36.8
HR max: (%)
HR avg: (%)
Przewyższenie:762 m
Kalorie: kcal

Wiesbaden i Góry Taunus w rekordowym upale

Niedziela, 2 czerwca 2019 · dodano: 04.02.2020 | Komentarze 0

Zaległy wpis: 02.06.2019

 Wizyta w stolicy Hesji przypadła na gorący początek czerwca. Upały już trwale wpisały się w klimat niedzielnych wycieczek,  a dziś ponadto padł rekord temperatury. 
Ze względu na dużą atrakcyjność był to jeden z obowiązkowych punktów wycieczkowych podczas mojego pobytu w południowo-zachodnich Niemczech. Trasa w formie dwóch pętli została zaplanowana dużo wcześniej, przed wyjazdem jeszcze w Polsce. Wycieczka przebiegała trzyetapowo: zwiedzanie Wiesbaden, przejazd południowymi stokami pasma Taunus, oraz wizyta w rezerwacie "Mönchbruch".

Z perspektywy czasu spośród dziesiątek tegorocznych, atrakcyjnych krajoznawczo aktywności, ta wysuwa się na pierwszy plan. Zapadające w pamięć miasto pełne zabytków, lasy w Reńskich Górach Łupkowych o których pisał Peter Wohlleben w "Sekretnym życiu drzew", walka z upałem, czy różnorodność krajobrazu. Jeden dzień w Wiesbaden to zdecydowanie za mało, zbyt duża liczba obiektów krajoznawczych na trasie nie pozwalała poznać ich dokładniej.

Pierwszy postój miał miejsce w okolicy Pałacu Biebrich nad Menem, gdzie tłumy wypoczywały już nad rzeką w cieniu drzew. W miejscu tym promenadą biegnie ścieżka rowerowa R3 o całkowitej długości blisko 260 km. Przerwę śniadaniową z kolei zrobiłem sobie w parku zamkowym. W południe pojawiłem się w historycznym centrum miasta, które od Menu dzieliło w linii prostej około 5 kilometrów. Krótki pobyt na rynku, oględziny murów rzymskich- generalnie pustawo, bo żar lejący się z nieba wygonił już ludzi do lokali gastronomicznych i pod parasole. Narastający upał również i mnie zmuszał do poszukiwania cienia. Ruszając dalej krótkimi i stromymi podjazdami w kierunku północnym, mogłem kontynuować wycieczkę w cieniu zabudowań i drzew Nerobergu- wzgórza będącego częścią gór Taunus. Jak się okazało, nie wszyscy piją piwo pod parasolami na mieście :-) Spora grupa entuzjastów wypoczynku w terenie zebrała się na górze: jedni wjechali tu nieodległą kolejką szynową, inni przybyli samochodami, może nawet pieszo, lub jak ja na rowerze. Tłumy na basenie, podobnie na tarasie widokowym z rozległą panoramą na Wiesbaden i dolinę Renu. Poza niemieckim słychać tu też rosyjski i polski. Trochę zabawiłem też w samym lesie i rezerwacie "Rabengrund", mając styczność z ciekawymi okazami przyrody ożywionej i nieożywionej. 

Prawdziwa lampa przyszła dopiero po południu, gdy opuściłem lasy gór Taunus, a kolejny najbliższy kompleks leśny koło Mörfelden to 20 km rwanej jazdy z przerwami na ochłodzenie. Dziś trochę żałowałem, że nie miałem żadnej bandany, czy kasku
Późnym popołudniem odwiedziłem drugi największy w Hesji rezerwat przyrody "Mönchbruch" (największym jest Kühkopf-Knoblochsaue nad Renem, który był celem  majowej wycieczki) oraz niewielki "Sauergrund". Z wieży widokowej w "Mönchbruch" obserwować można chronione łąki z zamieszkującymi je licznie danielami. Uroki rekreacyjne tego miejsca niestety osłabia jeden z pasów frankfurckiego lotniska, znad którego nisko nad rezerwatem wznoszą się w powietrze startujące samoloty.
 
Spośród 15 tegorocznych "setek" ta jest siódma pod względem długości i druga w Niemczech. 40.5 km wykręcone w granicach miasta podczas jednej aktywności to tegoroczny miejski rekord. W ubiegłym roku nieco więcej, bo 46 km przejechałem w granicach Poczdamu oraz ponad 43 km i 38 km w granicach Berlina.

Ważne obiekty krajoznawcze:
  • Pałac Biebrich i park zamkowy
  • mury rzymskie z IV w.
  • rynek z nowym ratuszem i kościołem
  • Zamek Sonnenberg z 1200 roku
  • Rezerwaty "Rabengrund", "Mönchbruch" i "Sauergrund"




Susza trwa, a dziś znowu będzie upalnie. 


Granica miasta na rzece Men. Rower z założenia trekkingowy z szerszymi oponami terenowymi zapewnia uniwersalność i ułatwia jazdę w każdym terenie, a dziś poza asfaltami czekają mnie jeszcze gruntowe odcinki w górach Taunus. W plecaku mapa, narzędzia, żywność i 3 litry wody mineralnej. 


Pałac Biebriech i platanowa promenada nad Renem. Wspaniałe miejsce na postój. 




Mosburg- refugium Fryderyka Augusta położone w północnej części parku. 


Neogotycki Kościół Św. Bonifacego i obelisk Waterloo.


Na rynku: Neues Rathaus (Nowy Ratusz) i Kościół przy rynku (Marktkirche).


Brama rzymska (Römertor).


Cerkiew św. Elżbiety.


Neroberg, panorama miasta. Na pierwszym planie winnice, z których słynie region Rheingau. 


Sylurskie gnejsy w górach Taunus, będących częścią Reńskich Gór Łupkowych.




Wiekowy buk zwyczajny w górach Taunus i jego niezwyczajnie rozbudowany system korzeniowy.


Rezerwat "Rabengrund".


XIII- wieczny zamek Sonnenberg, którego budowę rozpoczęto dokładnie w 1200 roku, lata świetności ma już za sobą i dziś znajduje się w stanie częściowej ruiny. Ze względu na renowację murów wstęp na zamek nie był możliwy.


Igstadt- wschodnia dzielnica Wiesbaden. W tych okolicach licznik wskazał rekordowe 36.8 °C. Jazda bez nakrycia głowy w takich warunkach wymuszała postoje.


Atzelberg i najwyższy szczyt całych Reńskich Gór Łupkowych- Großer Feldberg (880 m. np.m.) w paśmie Taunus. Ten drugi będzie celem jednej z przyszłorocznych wycieczek.


Rezerwat "Mönchbruch", widoki z wieży widokowej.


Obrazki typowe dla afrykańskiej sawanny w europejskim wydaniu: szpaki oczyszczające daniele z owadów w rezerwacie "Mönchbruch".



Dane wyjazdu:
121.49 km 18.30 km teren
06:28 h 18.79 km/h:
Maks. pr.:52.60 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Przewyższenie:1135 m
Kalorie: 2340 kcal

Pasmo Odenwald

Niedziela, 26 maja 2019 · dodano: 16.01.2020 | Komentarze 0

Zaległy wpis: 26.05.2019

Najdłuższa wycieczka w Hesji w ramach turystyki usportowionej to krajobrazowa eskapada w pasmo górskie Odenwald, a konkretnie przejazd północną częścią pasma do wysokości Zwingenbergu.
Garmin wyliczył 1135 m. przewyższenia, co jest nowym rekordem zarówno dla pojedynczej wycieczki w Niemczech, jak i dla roweru PRO, który tylu wzniesień w ciągu jednego dnia jeszcze nie zaliczył. 

Obiekty krajoznawcze: 

Zakres temperatur: od 22°C do 33°C. Bez deszczu, wietrznie, znaczne zachmurzenie z przejaśnieniami.


Pałac w Dieburgu. 


XX-wieczna rekonstrukcja późnogotyckiej wieży obronnej. 



Punkt widokowy z ławką w Groß-Umstadt.


Hetschbach. 


Höchst im Odenwald.


Okolice Stettbach. 



Dane wyjazdu:
108.50 km 27.70 km teren
06:02 h 17.98 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Przewyższenie:379 m
Kalorie: kcal

Nad Ren po raz drugi z ulewą

Niedziela, 19 maja 2019 · dodano: 28.12.2019 | Komentarze 0

Zaległy wpis: 19.05.2019.

Wiedziałem, że może dziś padać, mimo tego udało się wykręcić pierwszą tegoroczną "setkę" (choć ulewy i tak nie uniknąłem). Tak naprawdę deszcz dopadł mnie pod koniec aktywności dwa razy: najpierw w Darmstadt w lesie, a potem przed Weiterstadt. Mając jeszcze w pamięci ubiegłoroczną nawałnicę w Poczdamie, która zaskoczyła mnie w Wildpark bez jakiejkolwiek kurtki, tym razem zabrałem do plecaka przeciwdeszczowy płaszcz rowerowy. Gdy tylko pierwsze krople deszczu zaczęły tłuc w liście okolicznych drzew, szybko go założyłem. Niestety ten kawałek poliestru chroni wszystko powyżej kolan, jazda w przewiewnych butach na upał oznaczała więc ich przemoczenie. Szybkim tempem więc przeleciałem przez las i schroniłem się pod wiaduktem przy Eifelring. Po krótkotrwałej burzy nie ujechałem daleko, bo po kilku kilometrach, po drugiej stronie węzła autostradowego, drugi opad w lesie zatrzymał mnie już na znacznie dłużej. Za schronienie robił tym razem wiadukt autostradowy. Dzień powoli zbliżał się już ku końcowi, wydłużające się oczekiwanie na ustanie deszczu zmusiło mnie do dalszej jazdy. Tuż przed domem, w nagrodę za trud jazdy, opad ustał.

Wcześniej nad Renem jazda po grobli, dość spontanicznie zjeżdżałem w teren poszukując dojazdu nad sam brzeg rzeki. Operując mapą w skali 1:150 000 dokładniejsza nawigacja była utrudniona. Celem wycieczki był największy w Hesji rezerwat Kühkopf-Knoblochsaue, częściowo położony na dużej wyspie rzecznej, będący siedliskiem licznych gatunków ptaków zamieszkujących obszary rzeczne i mokradła. 


Terenowo.


Żeglowny Ren.


Kosmiczna stacja monitorowania radiowego w Leeheim.


Już w rezerwacie. Od Renu oddziela mnie na razie gęsta ściana zarośli.


Brzegi rzeki porastają licznie okazałe topole i platany. 


Piaszczysty brzeg Renu.


Na polowaniu.


W drodze na pasmo Odenwald towarzyszył mi widok szczytu Melibokus.


Bergstraße do Darmstadt. Jest jeszcze upalnie i słonecznie. 


Po pierwszej ulewie pod wiaduktem na przedmieściach Darmstadt. 


Dane wyjazdu:
101.74 km 27.30 km teren
05:14 h 19.44 km/h:
Maks. pr.:38.10 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Przewyższenie:368 m
Kalorie: 1919 kcal

Dwie pętle od Darmstadt po Rüsselsheim

Niedziela, 21 kwietnia 2019 · dodano: 17.12.2019 | Komentarze 0

Zaległy wpis 21.04.2019.


A5 Darmstadt- Frankfurt. Codziennie dojeżdżam tą trasą do pracy w aglomeracji. 


Okoliczne lasy obfitują w spróchniałe drzewa, będące siedliskiem rzadkich owadów, jak jelonek rogacz. 


Lekcja biologii w lesie.


Backhausteich- niewielki staw leśny, nad którym znajduje się XVI- wieczny pałac myśliwski Kranichstein. 


Haus der Geschichte (Dom Historii) w Darmstadt. Baner informuje o trwającej od połowy marca do początku maja wystawie "Lebenspfade" ("Ścieżki życia") poświęconej polskim śladom w regionie Rhein Main. 


Budynek Landesmuseum.


Położony w centrum Darmstadt Herrngarten jest najstarszym i największym parkiem miasta. Powstał w XVI wieku z połączenia trzech mniejszych parków. 


Główna siedziba Merck w Darmstadt- firmy farmaceutycznej uchodzącej za najstarsze na świecie funkcjonujące przedsiębiorstwo tej branży (zapoczątkowane w 1668 roku założeniem apteki).


Strumień Hegbach na odcinku w lesie Koberstadt chroniony w ramach NSG "Hegbachaue bei Messel".


Żaba jeziorkowa w okolicy strumienia Hegbach (rezerwat "Hegbachaue bei Messel"). 


Alpha- Hochhaus w Langen, wybudowany w poprzednim ustroju z założeniem, że będzie częścią dużego blokowiska (które ostatecznie jednak nie powstało). Mając 87 m. wysokości i 27 pięter był jednym z najwyższych bloków mieszkalnych w Niemczech w tamtych czasach. 


Rezerwat Wüster Forst.


Bernikla kanadyjska i gęsi gęgawy pod Rüsselsheim.


Rüsselsheim am Main.

Dane wyjazdu:
172.82 km 11.90 km teren
06:58 h 24.81 km/h:
Maks. pr.:47.07 km/h
Temperatura:22.0
HR max:172 ( 90%)
HR avg:138 ( 72%)
Przewyższenie:614 m
Kalorie: 4226 kcal

Po przełamanie nad Wiślaną Trasę Rowerową

Niedziela, 7 października 2018 · dodano: 07.10.2018 | Komentarze 2

Wyjazd po 7:30, powrót po 15:40. Miało być szybko i jak na moje warunki szybko było: 7 godzin jazdy ze średnią prędkością 25 km na godzinę i umiarkowanym południowym wiatrem. Podmuchy pomagały do Szczucina, potem wiało czołowo lub z boku. Jest to najdalszy dystans w tym roku i drugi po magurskiej "dwusetce" z 2011 roku.

Odcinek od Szczucina po Borusową którym przejechałem, to w pełni asfaltowa droga poprowadzona na wale przeciwpowodziowym.

Początkowo zakładany dystans wynosił około 120 km. Na dworcu w Tarnowie okazało się, że na pociąg Regio przyjdzie mi poczekać co najmniej 50 minut, a w Dębicy byłbym o 14.50. Za godzinę spokojnie dojadę do Czarnej, a stąd do miasta już blisko.
Dyspozycja dopisywała, ruszyłem więc w dalszą drogę, przejeżdżając m.in. terenowym szlakiem rowerowym w lesie Wałki.


To już dziewiętnasta wycieczka w tym sezonie, podczas której przekręciłem ponad 100 km, i czwarta powyżej 150 km. Udało się też zbliżyć do życiowej granicy 200 km, którą w przyszłym roku chciałbym wreszcie mtb przekroczyć. 



Na szlaku.


Miejsce Obsługi Rowerzystów w Szczucinie. Jest tu chyba wszystko, co może służyć kolarzowi: wiata z ławkami i mapą trasy, grill, stojaki na rowery, toi-toi, punkt sortowanych śmieci, przybornik narzędziowy oraz maszt z lampą zasilaną prądem z wiatraka i kolektora słonecznego . Brakuje tylko hotspotu wi-fi..


Wiślana Trasa Rowerowa.


Przeciwległy, świętokrzyski brzeg Wisły. 


Początki jesieni.


Nie tylko rowerzyści korzystają z trasy.


Meandry Wisły. 


Stadion w Niecieczy.


Trybuny.


Kolory jesieni, las Wałki.



Dane wyjazdu:
110.20 km 1.20 km teren
04:56 h 22.34 km/h:
Maks. pr.:58.59 km/h
Temperatura:27.0
HR max:170 ( 89%)
HR avg:124 ( 65%)
Przewyższenie:681 m
Kalorie: 2237 kcal

Pożegnanie lata w Beskidzie Niskim 3/3: Doliną Sanu do Rzeszowa

Piątek, 21 września 2018 · dodano: 24.09.2018 | Komentarze 0

Po dwóch górskich dniach z licznymi podjazdami i sporym przewyższeniem, ostatniego trzeciego dnia beskidzkiej eskapady mogę wreszcie nieco odpocząć. Profil trasy jest płaski i tylko za Dynowem czeka na mnie jeden dłuższy podjazd.

Pierwsze poranne 10 kilometrów to szybki zjazd z Pogórza Bukowskiego bez przewyższenia. Tutaj ma miejsce pierwsze z dwóch dzisiejszego dnia tankowanie bidonów.  Za Sanokiem przejazd trasą rowerową Doliną Sanu (w tym szlakiem Green Velo), odwiedzam tu trzy cerkwie: w Hłomczy, Dobrej Szlacheckiej i Uluczu.
Pierwszy raz przyszło mi poruszać się tym szlakiem, i być może trafiłem na najgorszy jego odcinek, niestety ciężko powstrzymać się od krytyki (jak najbardziej uzasadnionej).
Faktem jest, że na odcinku z Siedlisk aż pod Dynów (niby raptem 5-6 km) uroki jazdy psują licznie kursujące wywrotki ze żwirem,a nad rzeką w najlepsze funkcjonują żwirownie. Od Ulucza do Dynowa można naliczyć aż 4 wyrobiska, a lokalizacja szlaku rowerowego na tym odcinku (jakieś 18 km) to w moim odczuciu niesmaczny żart złośliwego urzędnika. Przerzucenie ruchu rowerowego na szerokie asfaltowe drogi dla rowerów niewiele zmienia: i tak przemieszczam się w towarzystwie ciężkiego sprzętu. MOR w Siedliskach ciężko komentować.. komuś kompletnie zabrakło wyobraźni, skoro zlokalizował punkt tuż przy drodze asfaltowej. Wystarczy rzut oka na mapę, aby w najbliższej okolicy znaleźć kilka dużo atrakcyjniejszych i oddalonych od jezdni lokalizacji w cieniu drzew, kwestia dogadania się z właścicielami tych działek. Rozwiązanie po kosztach, ale na niekorzyść dla samych zainteresowanych- nie o to przecież chodzi. 

Od Dynowa przemieszczałem się po wyżynnym Pogórzu Dynowskim. Końcowe kilkanaście kilometrów trasy to szybka jazda do Rzeszowa, gdzie docieram po godzinie 14. Chwilę trzeba było odstać w kolejce do kasy, ale bez problemu załapałem się na odjeżdżający już za chwilę pociąg.




San o poranku.


Kolorowy San.


Punkt widokowy nad Sanem.


Cerkiew w Dobrej Szlacheckiej.


XVII-wieczna wieża-dzwonnica bramna jest obiektem unikatowym w skali kraju.


Okna cerkwi. 


Dobra Szlachecka- miejsce, gdzie czas się zatrzymał.


Cerkiew w Uluczu, położona na szczycie wzgórza Dębnik 344 m. n.p.m. 


Stawy nad Sanem.


Ruiny zamku w Dąbrówce Starzeńskiej. 




Dane wyjazdu:
109.28 km 23.00 km teren
06:30 h 16.81 km/h:
Maks. pr.:54.62 km/h
Temperatura:28.0
HR max:170 ( 89%)
HR avg:126 ( 66%)
Przewyższenie:1691 m
Kalorie: 3226 kcal

Beskid Niski dzień 2: śladami niedźwiedzi w paśmie granicznym

Czwartek, 20 września 2018 · dodano: 08.01.2021 | Komentarze 0


Trop niedźwiedzia brunatnego na zboczu góry Kamień (859 m. n.p.m.), w granicach rezerwatu "Kamień nad Jaśliskami". Ślady zauważyłem na Głównym Szlaku Beskidzkim, ścieżki ludzi i tych zwierząt się więc przecinają. Spotkanie z największym polskim drapieżnikiem oko w oko mogłoby się źle skończyć, i choć przedpołudniem o tej porze roku szanse na kontakt były znikome, to dreszcz niepewności pozostawał, bo zwierzę podążało w tym samym, co ja kierunku.
Początkiem roku 2021 opracowałem kolejny z zaległych jeszcze wpisów z roku 2018:


Poranna niespodzianka

To zdecydowanie najatrakcyjniejszy dzień trzydniowej eskapady z plecakiem po beskidzkich kniejach i odludziach. Gęsta mgła to pierwsze, co zobaczyłem w oknie po przebudzeniu. Mimo iż wczoraj przejechałem spory dystans z dużym przewyższeniem, dzisiaj zapowiadało się jeszcze ciekawiej, więc po godzinie 6 już byłem na nogach. Podczas krótkiej wizyty na balkonie uderzenie zimna ostudziło jednak mój zapał, nie czekał też kubek ciepłego napoju ani śniadanie, po które musiałem sobie najpierw pojechać do sklepu. "Zanim poranne słońce wkrótce rozbije nieco mgły zalegające nad doliną i zrobi się nieco cieplej, mogę się przynajmniej spakować"-pomyślałem.  Ostatecznie dopiero w pół do 8 opuściłem nocleg w Tylawie, po drodze w miejscowych Delikatesach robiąc jeszcze zakupy. Bidony zatankowałem do pełna wodą mineralną, a śniadanie i kalorie na resztę dnia zwyczajowo wylądowały w plecaku (w Beskidzie Niskim próżno szukać hoteli, czy restauracji, a sklepy bywają zamykane w porze obiadowej). Znanymi jeszcze drogami przemieściłem się do Jaślisk, a dalej zniszczonym asfaltem po raz pierwszy dotarłem do Lipowca. W cieniu w temperaturze 9.9 °C i stroju letnim (docieplonym jedynie rękawkami i nogawkami) było mi mniej niż komfortowo, jechałem jednak ze świadomością, że z każdą minutą będzie coraz cieplej. Z drugiej strony perspektywa gorącego popołudnia i szybko opróżnianych bidonów nakazywała przychylniejszym okiem spojrzeć na poranny chłód. 

Niedźwiedzie ślady w leśnych ostępach

W Lipowcu krótka przerwa na zdjęcia okolicy i śniadanie w plenerze. Konsumując słodkie pieczywo z sokiem pomarańczowym przypatrywałem się zauważalnej już w oddali górze Kamień nad Jaśliskami (857 m. n.p.m.): najwyższemu wzniesieniu całego wschodniego Beskidu Niskiego, przez które zaplanowałem dzisiaj przejechać. Wielką niewiadomą był terenowy podjazd pod ten szczyt: ciasny układ poziomic na mapie sugerował co najmniej mocną pracę nóg. Z drogi głównej prowadzącej na Słowację skręciłem na niebieski szlak prowadzący w las w miejscu, gdzie tabliczka przydrożna ostrzegała przed możliwością spotkania niedźwiedzia. Ostatecznie na podjeździe podprowadzać rower musiałem dwukrotnie, na dość krótkich odcinkach: tuż pod granicą państwa, gdy droga gruntowa przeszła w ścieżkę oraz za skrzyżowaniem szlaku granicznego z zielonym.
To właśnie tutaj, w pobliżu szczytu Kamień, natknąłem się na wyraźne odciski wielkich łap niedźwiedzia. Spotkanie z największym polskim drapieżnikiem oko w oko mogłoby się źle skończyć, i choć przedpołudniem o tej porze roku szanse na kontakt były znikome, to dreszcz niepewności pozostawał, bo zwierzę podążało w tym samym, co ja kierunku. Sytuacji nie poprawiała gęsta roślinność, w której wił się wąską ścieżką szlak, sprzyjająca zaskoczeniu niedźwiedzia (a to ostatnie, czego można chcieć na odludziu). 

Po okresie niepewności, nieco wyżej kolejne zaskoczenie: zamiast zwierzęcia, natknąłem się na kolarza mtb, który jakby nigdy nic smażył sobie na patyku nad małym ogniskiem kiełbaskę. Chwilę spędziliśmy na pogawędce, po czym ruszyłem dalej żółtą trasą w dół zbocza, z powrotem do Lipowca. On jak mówił, jechał (na „fullu”) od Komańczy szlakiem granicznym do Barwinka (więc raczej nie zauważył tych samych, co ja śladów).

Zjazd z Kamienia Nad Jaśliskami przez pierwsze kilkaset metrów dość karkołomny, spore kamienie nie pozwalały nie tyle nabrać prędkości, co chwilami nawet jechać.
W środku lasu minąłem nieczynne kamieniołomy, zawalone licznie przewróconymi drzewami, które w lekkim półmroku gęstych koron tworzyły ponury nastrój. Jeśli w którymś miejscu trasy wyraźnie spadało morale, to chyba właśnie tutaj. Z nieukrywaną ulgą wyjechałem wreszcie z tych skałek na błotniste single. Na dole z trudem doścignąłem innego mtb-ka, który solidnie cisnął do Jaślan. Początkowo byłem przekonany, że gonię niedawno spotkanego górala ze szczytu, jednak on jadąc do Barwinka raczej nie planował zjazdu z pasma. Inny kolarz okazał się sympatykiem Cyklokarpat ze sporą wiedzą o okolicy. W centrum Jaślisk nasze drogi się rozeszły (a raczej rozjechały): ja odbiłem na prawo w kierunku Woli Niżnej, on uciekł na zachód. 

Po szybkich asfaltowych kilometrach ponownie przyszła kolej na teren, czyli leśną pętlę w rezerwacie "Źródliska Jasiołki", przez wyludniowe wsie Jasiel i Rudawka Jaśliska u podnóża Kanasiówki (831 m. n.p.m.). Po drodze minąłem grupkę młodzieży szkolnej z opiekunami, zmierzających w przeciwnym kierunku.

Opuszczając Beskid

W drugiej części dnia w Polanach Surowicznych przeżyłem podwójne rozczarowanie: „Chałupa Elektryków” przeszła generalny (ale jak się okazało konieczny) remont, dorabiając się nowej elewacji i fotowoltaiki, tracąc na dotychczasowym klimacie. Liczyłem też na dzikie ostępy przemierzane leśną ścieżką, niestety nowo powstała rozległa szutrówka odebrała temu miejscu dawną dzikość.

W Rudawce Rymanowskiej od zachodu słońca dzieliła mnie jeszcze dłuższa chwila, odbiłem więc do Sieniawy obejrzeć zaporę i miejscowy zalew, zaliczając przy okazji jeszcze jedną gminę. 

Wieczorem dotarłem na Pogórze Bukowskie- tu moja trasa dobiegła końca. Bez większych problemów odnalazłem dom gościnny, w którym miałem nocować, sprawdzając wcześniej, na etapie planowania trasy, w Internecie jego lokalizację. Drugi dzień pożegnania lata w Beskidzie Niskim dobiegł właśnie końca, u podnóża Tokarni w Woli Piotrowej.




Pozostałe dwa dni beskidzkiej eskapady pod linkami:
Dzień 1: Z Dębicy do Tylawy
Dzień 3: Doliną Sanu do Rzeszowa



Tylawa o poranku: mgliście i zimno.


Jaśliska z resztkami mgły.


Poranne perełki.


Kolory jesieni- dzika róża w Lipowcu.


Łemkowski krzyż w Lipowcu.


W rezerwacie.




Żółty szlak z Kamienia do Lipowca to ciężka trasa po większych kamieniach, ale także pozwalające odpocząć urokliwe błotne ścieżki.


Na łące w Lipowcu.


Pomnik Kurierów Beskidzkich AK w Jasielu.


W nieistniejącej wsi Jasiel.


Bagna w Rudawce Jaśliskiej.




Polany Surowiczne i "Chałupa Elektryków" w nowej odsłonie.


Takie oto szutrówki powstały w Lesie Kanfiniarka, odbierając tym terenom dzikość. Jako kilometrów terenowych tego zaliczyć nie mogę.


Porohy na Wisłoku. 


Pogórze Bukowskie, na którym nocowałem.




Dane wyjazdu:
135.02 km 17.90 km teren
07:02 h 19.20 km/h:
Maks. pr.:48.26 km/h
Temperatura:
HR max:179 ( 94%)
HR avg:137 ( 72%)
Przewyższenie:1771 m
Kalorie: 4180 kcal

Beskid Niski dzień 1: z Dębicy do Tylawy

Środa, 19 września 2018 · dodano: 09.11.2020 | Komentarze 0


Widok z Grzywackiej Góry w kierunku północnym, skąd przyjechałem.
Wykorzystując wspaniałe warunki pogodowe, końcem września wyskoczyłem na trzy dni w Beskid Niski. Ze względu na małą popularność wśród turystów i niskie zaludnienie, góry te zyskały miano najdzikszych w Polsce. Brak tu spektakularnych alpejskich szczytów, gwarnych ośrodków turystycznych, czy zapchanych szlaków. Jest za to dzika przyroda, cisza i pozostałości wysiedlonego osadnictwa, skupione w opuszczonych wsiach łemkowskich. Idealne miejsce na wycieczki.

W przeddzień wyjazdu zarezerwowałem więc noclegi w domach gościnnych w Tylawie i Bukowsku (w których na skraju jesieni i tak byłem jedynym przyjezdnym), a wszystko, czego potrzebowałem, zmieściłem w jednym 25 litrowym plecaku.
Porankiem przez pierwsze 50 kilometrów bez większego przewyższenia, dobrze sobie znaną trasą w dolinie Wisłoki dotarłem do Jasła. Dalszy podjazd Pogórzem Jasielskim w nowej scenerii, przy większym zaangażowaniu mięśni, z racji wzgórz przekraczających 400 m. n.p.m. Za Nowym Żmigrodem zaczęły się już góry, a wraz z nimi jeszcze większe wysokości. 
Najwyższa na trasie Grzywacka Góra (567 m. n.p.m.) zapamiętana zostanie jako wietrzny szczyt obdarowujący wspaniałymi widokami, z interesującymi terenowymi zjazdami w Dolinę Wisłoki. W najbliższej okolicy znajduje się zagrożona zalaniem Myscowa. Coraz głośniej mówi się o budowie zbiornika retencyjnego, za sprawą którego zarówno sama miejscowość, jak i liczne trasy terenowe w jej okolicy znajdą się pod wodą. Zaliczę tu dzisiaj kilka ścieżek, póki jeszcze mogę.

W Tylawie zakupy w miejscowych delikatesach. Na nocleg w agroturystyce (tylko z nazwy) dotarłem na pół godziny przed zachodem słońca. Po nocy spędzonej pod słowacką granicą czeka mnie jutro jazda śladami niedźwiedzi w paśmie granicznym. 
Zaległy wpis z 19.09.2018.



Żółty szlak do Kąt.


Rusałka pawik.


Na Grzywacką Górę.


Wieża widokowa.


Kamienisty zjazd do Kątów wymagający rowerowej amortyzacji.


Wspaniałości... Grzywacka Góra (567 m. n.p.m.) i zarysowujący się jaśniejszą linią terenowy zjazd, którym miałem przyjemność dzisiaj zjechać. 


Łemkowska chyża w Polanach jest po dziś dzień zamieszkana. Pod jednym dachem zwykle znajdują się pomieszczenia mieszkalne i gospodarcze, z całym zwierzęcym inwentarzem. Warunków panujących w tego typu domach można się tylko domyślać...


W Myscowej.


Leśna trasa do Chyrowej obfitowała w liczne brody.


Mszana.

 


Dane wyjazdu:
122.52 km 6.10 km teren
06:04 h 20.20 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Przewyższenie:915 m
Kalorie: 3116 kcal

Sudety wrześniowe 3/3: Kotlina Kłodzka i Brzeg

Piątek, 7 września 2018 · dodano: 11.09.2018 | Komentarze 0

Trzeci dzień to czas powrotu, chciałem więc jak najwcześniej wyjechać, aby spokojnie pokonać zaplanowaną trasę i przed godziną 17 zameldować się na dworcu w Brzegu na pociąg powrotny do Dębicy. Pomimo niskiej temperatury (9.7 C) już po godzinie 7 byłem w trasie, właśnie dzisiaj przydała się spakowana na samym dnie plecaka kurtka. 

We wczesnych godzinach porannych docieram do Polanicy- Zdroju. Ruch w mieście minimalny, odwiedzam centrum miejscowości z parkiem zdrojowym i po krótkim pobycie obieram kurs na Kłodzko.

Odcinek z Kłodzka do Złotego Stoku to Droga Krajowa nr 46. Jedzie mi się ciężko nie tylko ze względu na brak pobocza. 

Złoty Stok

Po opuszczeniu Sudetów kontynuowałem przejazd drogą krajową i przeciąłem Obniżenie Otmuchowskie- rozległą dolinę ciągnącą się równoleżnikowo wzdłuż Nysy Kłodzkiej. Tu w Paczkowie odbijam na północ na Wzgórza Niemczańsko- Strzelińskie, przemieszczając się lokalnymi drogami asfaltowymi i gruntowymi, przejeżdżając przez wsie i pola uprawne. Dalsza część trasy aż po Brzeg to Równina Wrocławska, co oznaczało spadek przewyższenia i wzrost prędkości jazdy.
W Grodkowie przerwa na 

Z jednej strony mógł to być najgorszy wycieczkowo dzień w historii, krok dzielił mnie od zniszczonego aparatu i zgubionej nawigacji.. Z drugiej jednak wszystko potoczyło się na tyle szczęśliwie, że patrząc na to wszystko przez pryzmat skutków- nic specjalnego się nie stało. Wszak i aparat działa (pomijając kilka zadrapań obudowy) i nawigacja się znalazła.
Najpierw rankiem w Piekielnej Dolinie koło Polanicy postanowiłem przekroczyć potok po śliskich jak się okazało głazach w spd i bardzo szybko straciłem kontakt z podłożem, lądując z podparciem prawą ręką w płytkim potoku. Niestety trzymałem w niej włączony aparat. Troszkę mnie zaskoczyło, że sprzęt przeżył ten upadek bez większego uszczerbku, poza kilkoma otarciami lakieru nic mu się specjalnie nie stało. Konieczne było wyczyszczenie obiektywu z wody szmatką, na obudowie znalazło się troszkę błotka, ale aparat nadal robił zdjęcia.

W Zurzycach z kolei przeżyłem chwile grozy, kiedy to na polnej drodze zorientowałem się, że zgubiłem Garmina. Moje niedopatrzenie obróciło się przeciwko mnie, wszak nie pierwszy już raz urządzenie wysunęło się z uchwytu i ciągle  odwlekałem decyzję o montażu dodatkowego zip-a. Sporo czasu straciłem na poszukiwania, jednak bez efektu. W międzyczasie wykonałem "telefon do przyjaciela" z prośbą o nawigację w kierunku Brzegu w razie, gdybym nie znalazł gps. Wróciłem jeszcze kilkadziesiąt metrów wcześniej, i jak się okazało urządzenie zgubiłem na początku terenowej drogi, szczęśliwie żaden z kursujących po sąsiedniej asfaltówce traktorów nie skręcił w tym kierunku, inaczej zamiast nawigacji znalazłbym jej szczątki.

Niestety wypadu w Sudety po raz kolejny nie przetrwała przednia dętka, w pociągu zauważyłem znaczny spadek ciśnienia i na miękkiej oponie docieram do bloku. Najprawdopodobniej rozstanę się z fabrycznie założonymi oponami Rapid Rob (przetrwały blisko 6 tysięcy km, w większości asfaltu) i postawię na coś solidniejszego.

Na koniec trochę cyferek. To drugi, po sierpniowym, wypad rowerowy w Sudety. W ciągu 3 dni przejechałem 346 km pokonując przewyższenie ponad 3100 metrów, a zajęło mi to około 17 godzin i 49 minut. Według Sigmy spaliłem wtedy 9430 kcal. Wycieczki rozpocząłem pod Wrocławiem na wysokości 135 m. n.p.m., a zakończyłem w Brzegu, na 148 m.n.p.m. Maksymalna wysokość na jakiej się znalazłem to szczyt Wielka Sowa (1015 m. n.p.m.)- najwyższa jak do tej pory góra zdobyta w całości rowerem. Przejechałem przez 4 makroregiony: Nizinę Śląską, Przedgórze Sudeckie, Sudety Środkowe i skrajem Sudetów Wschodnich. Przejechałem też wtedy przez 2 województwa, 8 powiatów i 25 gmin. Ponadto 3 dni jazdy to 45 punktów do Kolarskiej Odznaki Turystycznej. Wypiłem kilka litrów wody mineralnej. Na przejazdy koleją w obie strony i dwa noclegi wydałem ponad 230 zł, do tego doliczyć trzeba jeszcze koszt wyżywienia. Całość zamknęła się w kwocie poniżej 350 zł. 





Dolina Bystrzycy Dusznickiej na odcinku ze Szczytnej do Polanicy- Zdrój nosi nazwę Piekielnej Doliny.


Bystrzyca Dusznicka w okolicy Polanicy-Zdrój.


Rynek w Kłodzku. Krótki postój przed dalszą jazdą.


Opuszczając Sudety..okolice Złotego Stoku.


Spotkanie na drodze..


Turbiny w Lipnikach.


Przedgórze Sudeckie w okolicach Goworowic.  


Zurzyce- w takich okolicznościach w chwilę potem zgubiłem nawigację. 



Bikemap trzeci dzień ze Szczytnej do Brzegu.


Dane wyjazdu:
109.30 km 10.70 km teren
06:03 h 18.07 km/h:
Maks. pr.:49.85 km/h
Temperatura:27.0
HR max:177 ( 93%)
HR avg:133 ( 70%)
Przewyższenie:1715 m
Kalorie: 3320 kcal

Sudety wrześniowe 2/3: Wielka Sowa (1015 m.n.p.m.) i Góry Stołowe

Czwartek, 6 września 2018 · dodano: 22.09.2018 | Komentarze 0

Wstałem wcześnie rano, dzisiejszy dzień zapowiada się zdecydowanie najciekawiej. W planach mam odwiedzić zaporowe Jezioro Lubachowskie, zdobycie najwyższego wzniesienia Gór Sowich oraz przejazd przez Góry Stołowe. Jest późne lato, za dnia jeszcze ciepło, ale trzeba liczyć się z tym, że poranki będą naprawdę chłodne. Śniadanie, pakowanie i po siódmej opuszczam schronisko, żegnając się z sympatyczną recepcjonistką. Szybko opuszczam Świdnicę i drogą wojewódzką podjeżdżam do Modliszowa. Nieco po lewej na horyzoncie dobrze widoczny najwyższy szczyt Gór Sowich, na który przyjdzie mi dzisiaj wjechać.



Szczyt Wielka Sowa (1015 m. n.p.m.)- najwyższy punkt na całej sudeckiej trasie.

We wsi na krzyżowce skręcam w prawo, tędy biegnie zielony "Szlak Zamków Piastowkich" łączący zamek Grodziec ze zlokalizowanym nad Jeziorem Lubachowskim zamkiem Grodno. Opuszczam ostatnie zabudowania i doświadczam przejmującego zimna na zjeździe przez Złoty Las. Rozgrzane płuca przy temperaturze poniżej 14º C wyrzucają kłęby pary z ust, nie zakładam jednak niczego ze spakowanej odzieży i na krótko postanawiam przetrzymać ten zjazd.


Rzeka Bystrzyca w Lubachowie.

W Lubachowie asfaltową serpentyną podjeżdżam pod zaporę. Na górze trochę rozbitego szkła- chwila nieuwagi i problem gotowy. Z łatek aktualnie nie korzystam, jeżdżę z jedną dętką zapasową. 


Zapora na Jeziorze Lubachowskim.


Wybudowana na początku XX wieku zapora na rzece Bystrzycy dała początek jezioru zaporowemu.


Piastowski zamek Grodno, widok od strony zbiornika. Zdjęcie wykonane na maksymalnym, 25-krotnym, zoomie optycznym.

Zbiornik nie tak okazały jak odwiedzone wczoraj Jezioro Mietkowskie, ale kameralnie położony między górami.
Okrążając go zatrzymuję się jeszcze dla paru zdjęć tamy od południa. Nad brzegiem zauważam wędkarza, zagaduję więc o ryby, jakie tu można złowić, po czym wracam na trasę. Nad zalewem w oddali góruje zamek Grodno.



Pierwsze terenowe kilometry zaliczam dopiero od Przełęczy Walimskiej (755 m. n.p.m.), gdzie pod osłoną lasu podjeżdżam jedynym w Polsce fioletowym szlakiem turystycznym "Srebrną Drogą". Południowe zbocza Małej Sowy są odsłonięte, nietrudny technicznie podjazd umożliwiał podziwianie okolicznych panoram. Z każdym kolejnym metrem przewyższenia ukazywały się coraz to ciekawsze  widoki, zachęcające do dalszego wysiłku. 


Na zboczach Małej Sowy (972 m. n.p.m.)


Sokół (862 m. n.p.m.)

Na przestrzeni ostatnich 15 kilometrów nieprzerwany podjazd, nie licząc fragmentu Srebrnej Drogi, gdzie teren na krótko
nieco opadł. O godzinie 11:41 docieram na szczyt Wielkiej Sowy. Jest wrześniowy czwartek, na górze nie ma tłumów, słonecznie i częściowo pochmurno. Muszę przyznać, że nadspodziewanie łatwo przyszło mi go zdobyć. Mając jeszcze w pamięci trudy zdobycia Ślęży spodziewałem się trudniejszej przeprawy po skalistym podłożu, tymczasem podjazd fioletowym szlakiem z Przełęczy Walimskiej okazał się wygodną i szeroką szutrówką wijącą się wokół góry. Jedynie w szczytowych partiach Małej Sowy wspinając się po zboczu nachylenie znacznie wzrosło i trzeba było przycisnąć. Zresztą lwią część przewyższenia od Lubachowa (360 m. n.p.m.) po Przełęcz Walimską (755 m. n.p.m.) zrobiłem drogą asfaltową (około 10 km). Oczywiście rower sam na taką wysokość się nie wniesie, wjechać i tak trzeba :)
Szczytowe partie wzgórza są zagospodarowane turystycznie, podziwianie widoków możliwe jedynie z objętej "opieką" przez gminę wieży widokowej, na którą wstęp kosztuje 6 zł. Przed wejściem na taras widokowy drugie śniadanie. Garmin wskazał wysokość 1014 m, praktycznie idealnie, czego niestety nie można powiedzieć o sigmie, która zaniżała wynik do 1007 m. n.p.m.

Po 12.30 rozpoczynam zjazd po kamieniach, na szlaku mijam m.in. parę niemieckich emerytów, którzy na moje "dzień dobry" odpowiadają "hallo". 



Zjazd czerwonym szlakiem z Wielkiej Sowy- widok w kierunku szczytu.


Widok w dół.

Nowa Ruda nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia. Miasto rozkopane, główny ciąg komunikacyjny w remoncie. 


W Wambierzycach krótka wizyta w Sanktuarium. Dokładnie okolice te zwiedziłem w 2011 roku podczas wycieczki objazdowej w Sudety i do Czech. Dalej niebieskim szlakiem do Radkowa.


Bazylika w Wambierzycach- widok od zachodu.



Późnym popołudniem podjeżdżam asfaltową Drogą Stu Zakrętów biegnącą pośród Gór Stołowych do Kudowej- Zdrój. Na trasie mijam formacje skalne o ciekawie brzmiących nazwach: "Ochota Magdaleny", "Głowa Króla", czy "Leśna Igła". Do granicy z Czechami około 1 km.



Wnoszące się ponad korony drzew bloki skalne towarzyszą mi na trasie. 


Dla mnie to już ostatni dłuższy podjazd na trasie Stu Zakrętów, przed Karłowem. Potem czeka mnie przyjemny zjazd do Dusznik- Zdrój. 

Po przeszło 7 kilometrach leśnego podjazdu pośród Gór Stołowych wyjeżdżam na otwartą przestrzeń. Po prawej wyrasta  mierzący 919 metrów nad poziomem morza Szczeliniec Wielki. Odarte przed wiekami z mniej odpornych skał wzniesienie przypomina wielki blok skalny, góruje nad okolicą i robi kapitalne wrażenie. Nieco z boku po lewej w tle Szczeliniec Mały (895 m. n.p.m.).





Trasa Ściany, międzynarodowy szlak rowerowy biegnący przez Góry Stołowe.

W Karłowie wracają wspomnienia.. 7 lat temu w tym miejscu całą grupą podchodziliśmy pod Szczeliniec Wielki. Góra, choć niewysoka (wybitność ponad 250 m), zrobiła wtedy na mnie duże wrażenie. Po raz pierwszy przemieszczałem się różnego rodzaju kładkami, schodkami i ścieżkami w labiryncie ogromnych bloków skalnych, a na szczycie na tarasie widokowym, czekały rozległe widoki Sudetów i.. przepastny widok w dół pionowej ściany.
Dziś jednak tylko przejeżdżam obok tego szczytu, po drodze robiąc pamiątkowe zdjęcia. 



Z Karłowa czeka mnie jeszcze ostatni już tego dnia dłuższy zjazd z Gór Stołowych.


Panorama Gór Bystrzyckich towarzyszyła mi podczas zjazdu w Obniżenie Dusznickie.


Góry Bystrzyckie.

Wieczorem odwiedzam jeszcze Duszniki- Zdrój. Kręcąc się po centrum miasta trafiam do parku zdrojowego, mijam Muzeum Papiernictwa i bez zwłoki obieram kurs na Szczytną. To ostatnie kilometry trasy. 


Odrestaurowany dusznicki rynek. Po lewej najstarsza z kamienic (dawny zajazd "Pod Czarnym Niedźwiedziem"), w której gościł abdykujący król Polski Jan II Kazimierz.


Muzeum Papiernictwa w Dusznikach- Zdroju, mieszczące się w starym XVII-wiecznym młynie papierniczym. 

Na nocleg zatrzymuję się w domu wczasowym u podnóża Gór Stołowych, pokój zarezerwowałem kilka dni wcześniej. Wybrałem większy obiekt oddalony od centrum miejscowości, dzięki czemu nie było problemu z zakwaterowaniem (jak zauważyłem, w sezonie małe agroturystyki zwykle odmawiają pojedynczym turystom jednodniowym noclegu, tłumacząc się brakiem miejsc). Standard względem schroniska nieporównywalnie wyższy, ale i cena adekwatna do jakości. Nie ma żadnego problemu z przechowaniem roweru w pokoju.